Wilk stojąc na balkonie patrzył w dal, i obserwował jak chmury leniwie przesuwają się po pomarańczowym nieboskłonie. Chłodne powietrze powiewało długą, czarną grzywą i wprawiało masywny ogon w nerwowe drgawki. James zaciągnął się papierosem i dogasił go w popielniczce, wypuszczając dym nosem. Niedzielny poranek zazwyczaj wymagał długiego zwlekania się z łóżka i kilku drzemek budzika. Tym razem denerwująca melodia nie wyrwała nikogo ze snu, dzwoniąc w pustej sypialni. Oparł się ponownie o barierkę i westchnął głęboko. Do swojej zmiany w kawiarni miał jeszcze sporo czasu, jednak nie mógł spać, nie czuł też ochoty na siłownię czy spacer. W pracy będzie miał coś do zajęcia głowy, wymówkę do unikania rozmyślań o nadchodzących zmianach.
Cholerna Kelti. Musiała mi kazać samemu szukać kogoś od ciast. I co, mam chodzić po wszystkich cukierniach w Southbay? W ogóle po co te zmiany… James pokręcił głową i poklepał się po policzkach. Dobra, nakręcasz się. Prysznic i do roboty. Wilk ruszył w stronę łazienki, włócząc za sobą wielki smoczy ogon. Przechodząc przez korytarz i puste pokoje w domu, James poczuł, że może jakaś zmiana jest konieczna. Ostatnimi czasy żywot singla zaczął mu doskwierać, a wszechobecną ciszę starał się tłumić muzyką z radia. Był otoczony przez przyjaciół, współpracowników, jednak brakowało mu kogoś z kim mógłby spędzić życie. Do tej pory prawie cały czas poświęcał kawiarni, otwierając ją i siedząc w niej aż do zamknięcia. Nie zostawiało mu to zbyt wiele czasu na randkowanie czy myślenie o rodzinie.
Gorący prysznic pozwalał mu się obudzić i wrócić na ziemię, jego smocze geny preferowały wysokie temperatury upodabniając go w tej kwestii do innych łuskowatych. Szczególnym entuzjastą porannych kąpieli był ogon, który wił się w strumieniach wody. James czasem nie do końca wiedział, czy to on kontroluje smoczą kończynę, czy ta ma własną wolę. Stojąc przed lustrem poprawił wielką grzywę i nałożył odżywkę suszącą na futro. Niedawne odkrycie koncernów kosmetycznych pozwalało na szybkie osuszenie sierści po kąpieli, niezmiernie ułatwiając życie wszystkim zainteresowanym. Wilk był dość przystojnym mężczyzną, lekki brzuszek dodawał mu uroku, a przynajmniej sam tak uważał. Jednak fakt, że był hybrydą zdawał się wpływać na jego szanse długotrwałego związku. Mieszanki nie należały do częstych, i były traktowane jako mutacje genetyczne.
Koszula, spodnie, zegarek, ostatnie szczotkowanie grzywy i był gotowy do drogi. Trasa do pracy zajmowała piętnaście minut spacerem, więc prawie zawsze chodził pieszo, szkoda było paliwa na tak krótki dystans. Dawało mu to też okazję do zaglądania do jego konkurencji – herbaciarni Jack’a Gray’a. James spojrzał przez zdobioną zielonymi liśćmi witrynę do środka. Zauważywszy właściciela wyszczerzył kły i pomachał mu, po chwili drzwi do lokalu otwarły się. Dobrze zbudowany kozioł w kwiecistym fartuchu oparł się o framugę.
– Wolffer. Znów przychodzisz popatrzeć jak wygląda dobrze prosperujący biznes?
– Gray. Tak, choć muszę najpierw dotrzeć do Blue Tails w tym celu.
– Touché. Dzisiaj to nie Kelti otwiera?
– Uznałem, że nie poradzą sobie dzisiaj bez mojej pomocy.
– Chłopcze, takie bajki to możesz opowiadać swoim kawopijcom. – Kozioł parsknął śmiechem. – A tak poważnie?
– Nie mogłem spać. Kelti mnie ciśnie o rozszerzenie kawiarni. Mam najpierw znaleźć dobrego cukiernika. Kto was zaopatruje w ciasta?
– Ha! I co, mam ci od tak sprzedać takie informacje?
– Zresztą, do herbaty to zapewne jecie jakieś czerstwe suchary. – James wyszczerzył się zadziornie. – Herbaciarze wszystko i tak moczą w tej wodzie o smaku ziemi.
– Wypraszam sobie. Mój mąż jest cudownym piekarzem! A entuzjaści herbaty wiedzą co dobre. – odparł z przekąsem, unosząc dumnie pierś.
– Dobra, dobra. Wiem, że Nathan piecze, ale tyle żeby obsłużyć cały lokal? Myślałem, że macie kogoś z zewnątrz.
– Pieczemy razem, taki sposób na relaks po pracy, a przy okazji daje mu sporo radości, kiedy goście zachwycają się jego wypiekami.
– Cóż, w takim razie szukam dalej. Dzięki, Jack. Ja lecę dalej.
– Do zobaczenia. Ach, przekaż Kelti, żeby wpadła jak będzie miała chwilę.
James przytaknął i ruszył w stronę kawiarni. Jack i Nathan Gray, znał ich od kilku lat, od początku czuł respekt do starszego małżeństwa. Obaj zaangażowani w pracę w herbaciarni, każdy na swój sposób. Jack zajmował się głównie parzeniem herbaty i obsługą gości, zaś jego mąż był odpowiedzialny za biznesową stronę interesu. W podobny sposób James działał z Kelti, choć ich relacja bywała bardziej burzliwa.
Jack i James byli (nie)przyjaciółmi, rywalizując ze sobą na każdym kroku, szczególnie jeśli chodziło o kawę i herbatę. Od momentu otwarcia Blue Tails Coffee kozioł regularnie sprawdzał co dzieje się u konkurencji, jednocześnie podrzucając subtelne podpowiedzi raczkującej kawiarni. W końcu nic tak nie ożywia biznesu jak porządna rywalizacja.
Blue Tails Coffee znajdowało się na tej samej ulicy co herbaciarnia, więc po chwili James stał już przed drzwiami wejściowymi lokalu. Do otwarcia było jeszcze pół godziny, więc miał czas na odpowiednie przygotowanie. Włączywszy muzykę, wilk chwycił za miotłę i zaczął zamiatać podłogi, ściągając przy okazji krzesła ze stołów. Samotność w domu doskwierała, jednak kiedy tylko on był w kawiarni czuł swego rodzaju wolność. Przemieszczanie się w ciasnych przestrzeniach między stolikami przychodziło mu z zadziwiającą łatwością, szczególnie zważywszy na jego masywną budowę. Ciężki ogon sunął po podłodze, co jakiś czas owijając się wokół nogi krzesła by zamaszyście się odwinąć.
Pierwsza w lokalu pojawiła się Kate, weszła tylnym wejściem i ubrała fartuch. Mundurek Blue Tails Coffee był dość prosty, błękitna koszula, ciemne spodnie lub spódnica wedle uznania, oraz firmowy fartuch w kolorze pianki z espresso. Przecierając zaspane oczy wyszła z zaplecza by zastać swojego szefa gibającego się w rytm muzyki z miotłą na środku sali. Oczywiście w akompaniamencie jego śpiewu! Kiedy spotkała się z tym po raz pierwszy odczuwała lekki dyskomfort dziwną sceną, jednak po bliższym poznaniu całej ekipy zmieniła zdanie. Nucąc pod nosem podeszła do wielkiego wilka i trąciła go biodrem zaczepnie. James odwrócił się zwinnym ruchem i dokończył śpiewać refren piosenki, by zaraz wyszczerzyć się szeroko.
– Dzień dobry, młoda! Wyspana? – zapytał rozbawiony jej udziałem w wygłupach.
– Taaak… – powiedziała ziewając przeciągle.
– Widzę, że organizm chciał się przyznać od razu. – Wilk zaśmiał się głośno i odniósł miotłę za kontuar. – Kawa na obudzenie?
– Poproszę. Inaczej zaraz tu padnę. Nie piłam w domu, bo nikt nie robi takiej kawy jak szef. – Lisica podniosła kilkukrotnie brew.
– Oj, ale mi tu słodzisz. Jeszcze pomyślę, że coś chcesz – przewrócił oczami. – Ale najpierw – PPE. Musimy dowiedzieć się jak przebiegnie nam dzień.
PPE, czyli Pierwsze Poranne Espresso było jednym z unikalnych zwyczajów kawiarni. Na bazie smaku, aromatu i czystości pierwszego naparu każdego dnia James mówił reszcie załogi jaki czeka ich dzień. Dobra kawa oznaczała dobry dzień, więc każdemu zależało na jak najlepszym wyniku.
– Ja włączę ekspres, ogarnij proszę kasę i komputer, ok?
– Jasne, James. Zaczynamy tylko we dwójkę dzisiaj?
– Kelti dołączy koło południa, Eriz będzie niedługo. Choć na niego czeka parę zadań poza kawiarnią, więc w sumie jesteśmy głównie sami. Masz przywilej pracowania z najlepszym baristą w tym mieście i jego niepodzielną uwagę. Nie cieszysz się? – W jego głosie było słychać dozę samochwalstwa, jak i przekonania o własnych umiejętnościach.
Kate przewróciła oczami, puszysta, lisia kita delikatnie bujała się za nią z rozbawienia. W kawiarni rozległ się głośny syk ekspresów przechodzących przez cykl płukania. Towarzyszył temu szelest pędzelka, którym James czyścił młynki do kawy. Na samą myśl o porannej filiżance budzącego napoju ogon Kate zaczął merdać szybciej. Może i samochwał, ale James był najlepszym baristą jakiego do tej pory spotkała. Obserwowanie go przy parzeniu kawy stanowiło swego rodzaju spektakl, szczególnie dla tych bardziej wtajemniczonych. Dokładnie odmierzona ilość ziaren trafiła do młynka, następnie do kolby, gdzie z pomocą specjalnego mieszadełka rozbijał zbite bryłki. Zapach świeżo zmielonej kawy otoczył wilka, który pieczołowicie pracował nad perfekcyjnym naparem. Tej metody nie używał przy każdym kliencie, ze względu na jej czasochłonność, choć budziła ona spore zainteresowanie. Po ubiciu, kolba trafiła do ekspresu by po chwili wypełnić malutką filiżankę skoncentrowanym naparem w kolorze ciepłego brązu z delikatną pianką na górze. James zbliżył kawę do nosa, badając jej walory zapachowe. Nuty miodu, orzechów i czekolady wędrowały w powietrzu z delikatną parą. Po zatwierdzeniu zapachu wziął malutki łyk, mlasnął kilka razy i zamknął oczy, a uszy położył płasko na głowie analizując walory smakowe. Na pierwszym planie wybijała się przyjemna gorzkość, towarzyszył jej delikatny dodatek czekolady, w posmaku zaś dominowały orzechy. Sam napar był cudownie aksamitny, zachęcając do wypicia całej filiżanki. Wilk otwarł oczy i spojrzał na Kate z pełną powagą, tym samym wprowadzając ją w stan mocnej niepewności, lisia kita nerwowo merdała za jej plecami.
– I jak? I jak?
– To będzie dobry dzień. – James wyszczerzył się i dopił resztę kawy.
– Nie strasz mnie tak! – Kate burknęła obrażona.
– No już dobrze, zrobię ci kawę to mi wybaczysz, co?
– Tak, espresso doppio1 poproszę. Przydałoby się jakieś ciastko, mamy coś?
– Dostawca powinien być niedługo. A właśnie… Znasz może jakiegoś dobrego piekarza? Te ciasta, które mamy, nie są tak dobre jak Kelti by chciała.
– Niestety nie, choć myślałam, że mamy świetne wypieki.
– Też tak myślałem, ale pani kierowniczka uważa, że musimy mieć coś lepszego, żeby się wybić – westchnął w trakcie przygotowywania kawy dla lisicy. – Mniejsza o to, to problem na później. Na razie ogarniamy poranny rozruch.
– Tak jest, szefie.
Reszta przygotowań poszła bardzo sprawnie. Rozpoczęło się od rozładowania ciast i wypieków, następnie wystawienie gatunków kaw na dany dzień i szybki instruktaż dla lisicy co do ich profili smakowych oraz pochodzenia. Wilk uwielbiał opowiadać o swojej pasji, więc jego ulubionymi klientami byli ci, którzy nie wiedzieli, czego chcą. Mógł wtedy bawić się w kawowego detektywa, dobierając kawę indywidualnie do osoby.�
Pierwszymi gośćmi zazwyczaj byli ci w drodze do pracy, wtedy też wymagane było szybkie tempo. Dopiero w okolicach dziesiątej rano miejsca siedzące był zajmowane. Kate przejęła rolę zanoszenia zamówień do stolików, zaś James operował na kasie i parzył kawę. Nic nie wskazywało na to, jak wiele ten dzień zmieni w jego życiu.
1 doppio – podwójny
Dodaj komentarz