Odcinek 8: Jak pies z kotem?

– Dostawa! – Eriz zawołał otwierając tylne drzwi do budynku kawiarni. Widząc swojego szefa uśmiechnął się dziarsko i zamachał długim, puchatym ogonem. – Przemysłowe ilości chusteczek i drewnianych mieszadełek. Oraz specjalnie dla szefa, paczka fajek. – Dodał szczerząc się szeroko.

– Dzięki, młody. Ostatnio ciągle o czymś zapominam. Fakturę wziąłeś? – James westchnął z ulgą, przejmując towary od pantery śnieżnej, która wyciągała coraz to kolejne paczki chusteczek z plecaka.

– No szef się pyta, a wie. Koperta w bocznej kieszeni, żeby się nie pogięła, pani Kelti nie lubi pozaginanych stron.

– Skończ mi tu szefować, Eriz. Dzięki za pomoc, choć chyba wolę nie wiedzieć jakim cudem dojechałeś tutaj w dwadzieścia minut z drugiego końca dzielnicy na rowerze. 

– Może i jestem panterą śnieżną, ale w duszy jestem gepardem, szefie. Pełna prędkość i śmiganie między samochodami to moje naturalne środowisko. – Eriz wyszczerzył się i nadął pierś.

– Lepiej nie mów tego Kelti. Nigdy więcej nie wpuści cię na rower, ulubieńca się ma tylko jednego. – James puścił oko do kotowatego i schował papierosy do kieszeni. – Kartę firmową jeszcze zatrzymaj, na wszelki wypadek. A teraz przebieraj się i do roboty. Zacznij proszę od zgarnięcia naczyń ze stolików, potem zastąp Kate przy ladzie, nadchodzi jej przerwa.

– Tak jest. Minuta i będę na sali. – Eriz ściągnął kask i potrząsnął krótkimi białymi włosami. – Zrobię fryz i jestem.

James przytaknął i odwrócił się, zmierzając w stronę głównej sali. Zaplecze było dość ciasne, pełniące rolę małego magazynu, przebieralni i “biura”, sprowadzającego się do jednego stolika wciśniętego w róg z całym stosem papierów, które wilk od dawna obiecywał sobie posprzątać. Kelti chciała to zrobić za niego, jednak James jako osoba dość terytorialna nie chciał, by grzebała w jego strefie. Może ta rozbudowa nie byłaby taka głupia, może udałoby się załatwić jakieś małe biuro. Tutaj wygląda to mało profesjonalnie… Choć z drugiej strony to ma być kawiarnia o rodzinnej atmosferze, nie kolejna bezduszna, korporacyjna sieciówka. Rwa i znów się zapętlam, dobra ogarnąć salę. Jeszcze ta cholerna piekarnia. Dobra, spokojnie, James. – Wilk wziął głęboki oddech i odsunął kotarę, wychodząc na front kawiarni. Poszedł do stojącej za ladą lisicy. – Jak tam? Jakieś zamówienia?

– Tak, dwie nowe osoby. – Kate machnęła lisią kitą w stronę stolika, przy którym siedziała tygrysica, gekonka i małe tygrysiątko. – Zamówiły… – Jej wypowiedź przerwał James.

– Czekaj, niech zgadnę. – Przyjrzał się dokładniej całej trójce, choć główną uwagę skupił na kobietach. Zastanowił się chwilę, drapiąc się po brodzie. Ciężki ogon zawinął się wokół jednej z nóżek lady, nerwowo machając końcówką. – Okej, więc będzie tak. Tygrysica nie pija kawy, wygląda jakby miała coś z azjatyckiej urody, choć może to jej sukienka. Ale założę się, że woli herbatę, jednak by spróbować czegoś innego wzięła latte. Najmniej czuć w tym kawę i jest to bardziej deser niż napój, zgodnie z tym co mamy dzisiaj w ofercie… Latte z Salwadorskimi ziarnami. A gekonka hmmm… Z nią trudniej. Widać, że młodsza od tygrysicy, bardziej w twoim wieku niż moim, powiedziałbym, że Cafe Au Lait z Brazylią?

– Blisko, choć nie do końca, szefie. Tygrysica w punkt, gekonka poszła w czarną kawę, choć ziarna trafiłeś. I tak jestem pod wrażeniem, jak ty to robisz?

– A jakoś samo mi przychodzi. Od tylu lat serwuję kawę, że zacząłem dla zabawy profilować gości według, jak to się teraz mówi, „vibesów” i tego co mogą pić. Często trafiam, choć nie jestem tak dobry jak Zaamir. Ten stary dziad potrafi wyczytać każdego. – Wilk zaśmiał się i przytaknął. – Zaraz podrzucę ci dwie kawy w takim razie. A co dla malucha? Podwójne espresso?

– Tak, koniecznie z Baileys’em. 

– Się robi, przejmiesz biznes jak mnie zamkną za podawanie alkoholu nieletnim.

– Nie obiecuję zostawić nazwę czy wystrój.

– Ranisz me serce, jak własną córkę wychowałem… – James zaśmiał się gromko i przystąpił do parzenia kaw. 

Jednostajny świergot młynka i syczenie ekspresu wprawiały go w swego rodzaju trans. Ręce działały na pełnym autopilocie. Zmielone ziarna do kolb, ubić, założyć do ekspresów. W osobnym dzbanuszku spienić mleko do latte, delikatnie przelać espresso by utworzyć dobrze odznaczające się warstwy, do czarnej kawy dolać wrzątku tworząc americano. Symfonia dźwięków okraszona bogatym aromatem różnych ziaren kawy, każdy krok w całym procesie dodawał i rozbudowywał profil zapachowy kaw. Wilczy nos Jamesa wyłapywał najmniejszą nawet wariację w aromacie naparu, co było wynikiem niezliczonych godzin spędzonych na trenowaniu węchu pod jego ukochany zawód. Położywszy na tacy dwie kawy i gorącą czekoladę podsunął ją do lisicy. Ta dołożyła zamówione ciasta i zaniosła zamówienie do stolika.

– Szefie, widzimy się dzisiaj na siłowni? – Eriz zapytał, przechodząc obok wilka. 

– Myślę, że tak. Kelti dzisiaj zamyka, więc wieczorem mam czas. Co dzisiaj robimy?

– Klatka i plecy.

– Twoje ulubione, co?

– Nie powiem, że nie. – Kotowaty zaśmiał się i zamachał niesamowicie długim ogonem. – Choć do ciebie mi daleko.

– Młody, jeszcze przegonisz mnie trzy razy, ja wielki jestem genetycznie, nie przez masę mięśniową. – James odparł, szczerząc kły. – A teraz stary idzie na fajkę. Zaraz wracam.

James ruszył w stronę zaplecza, do tylnego wyjścia. Wolał nie palić przed kawiarnią, czując, że może to źle wyglądać. Stojąc w alejce starał się ułożyć wszystko co musi zrobić w listę, dzięki której mógł rozłożyć działania w jakiejkolwiek kolejności. Okej. Po pierwsze, piekarnia, cholerna piekarnia. Dobra, zacznę od sprawdzenia opinii w necie wszystkiego co jest w okolicy. Potem wybiorę kilka i sprawdzę na żywo. Rwa, nie lubię aż tak bardzo ciast i ciastek. Mało konkretne te moje plany, choć poddać tego też nie mogę, bo Kelti nie da mi spokoju. Cholerne, ambitne stworzenie. James skwitował w myślach, gasząc papierosa. Odgonił resztę dymu od pyska i wrócił do środka. Rozglądając się po sali zauważył ponownie parę kobiet i małe tygrysiątko. Wypadałoby przywitać nowe twarze. Zabrał pustą tacę, by pozbierać w drodze powrotnej brudne naczynia, wszak, jak to mówiła Kelti – Nie ma pustych przebiegów, jak już chodzicie po sali to pozbierajcie ze stołów

Idąc w stronę stolika widział jak tygrysica poprawia bluzkę, a gekonka zdawała się uciekać wzrokiem. Ha, jednak bycie wielkim wilkiem ma swoje zalety. James pomyślał zadowolony, stanął przy stoliku i pochylił się delikatnie.

– Witam Panie oraz Pana, mam nadzieję, że wszystko spełnia oczekiwania. – Basowy głos wilka był ciepły i delikatny w swej potędze.

– Jak… Jak najbardziej. – Gekonka odpowiedziała pierwsza. – Kawa jest po prostu świetna, prawda, Candy?

– Tak, oczywiście. – Tygrysica odparła, po czym wskazała widelczykiem na znajdujący się przed nią sernik. – Ciasto jednak pozostaje w tyle jeśli chodzi o jakość. – Dodała chłodniejszym już tonem.

Oho, TEN typ klientki, co? James pomyślał, jednak uśmiech na jego pysku pozostał niezmienny.

– Najmocniej przepraszam, czy mógłbym podać coś innego? Oczywiście na nasz koszt. 

– Candy, no co ty… – Gekonka dodała cicho, pod nosem, ewidentnie zaskoczona zachowaniem przyjaciółki.

– Proszę się nie kłopotać, jednak jeśli mogłabym doradzić, proponowałabym zmienić dostawcę. W serniku użyto nieodpowiednich składników oraz proporcji twarogu. Byłaby skłonna pomóc kogoś znaleźć… – Tygrysica uśmiechnęła się delikatnie.

James zauważył, jak gekonka otwarła usta i zamarła, tak jakby uświadomiła sobie coś, lecz co dokładnie, tego nie był w stanie wywnioskować. Jednak tp oferta pomocy stanowiła bardziej łakomy kąsek.

– Och? Szczerze mówiąc, to bardzo chętnie skorzystam z pani oferty. – James uśmiechnął się szeroko i skinął głową.

– Fantastycznie, podejdę do pana po tym jak skończymy. – Tygrysica skinęła również głową z gracją.

– Oczywiście, a czy panu smakowała czekolada? – James uśmiechnął się w stronę malucha, którego jednak nie było na miejscu. W tym samym momencie poczuł ciężar na ogonie i odwrócił się za siebie, by dostrzec małe tygrysiątko siedzące na jego łuskach.

Tygrysica szybko schyliła się by podnieść Tommy’ego, jednak ogon Jamesa poruszył się na bok odsuwając od niej dziecko, ku uciesze malucha.

– Łiiiiiiii! – Tygrysek zapiszczał wesoło, trzymając się obiema łapkami masywnego, łuskowatego “konika”, jednak po chwili był już w rękach mamy.

– Najmocniej pana przepraszam!

– Ja również, odwróciłam wzrok jedynie na chwilę… – Gekonka dodała ze skruchą.

– Drogie panie, proszę się nie przejmować. Smoczy ogon to rzadkość, więc sam bym skorzystał na jego miejscu. – James zaśmiał się gromko. – Ale jeśli chciałbyś pojeździć znów to spytaj najpierw mamę, dobrze? – Wilk delikatnie dotknął czubkiem palca noska tygryska, który przytaknął mu radośnie.

Maluch zamyślił się na chwilę i spojrzał najpierw na mamę, potem na Jessie, w końcu na wielkiego i przyjaznego wilka, po czym wypalił dumny z siebie.

– Nowi tata!

– Tommy! Dzieci plotą takie głupoty. – Candy dodała rumieniąc się pod pomarańczowym futrem. – Idź do swojej dziewczyny, rozrabiako. 

– Essi! – Maluch podszedł do gekonki i wdrapał się na swoje siedzisko, zadowolony z nowych doświadczeń.

– Nie ma sprawy. Będę czekał na panią za ladą. – Wilk dodał rozbawiony prawie do łez, skinął grzecznie głową i skierował się w stronę lady.

– – – –

Całej sytuacji przyglądali się Kate i Eriz, opierając się o blat.

– Leci na niego? – Kotowaty przechylił lekko głowę. – Nie widzę tego.

– No mówię ci, jestem pewna. Ta tygrysica ma chrapkę na szefa.

– Może, choć nie wiem, czy James chciałby kobietę z dzieckiem. Poza tym nawet nie wiemy czy nie ma faceta.

– Ja wiem co mówię, a co do dziecka, w to sumie sama jestem ciekawa. Szefu nie wygląda na takiego co by się ustatkował, szczególnie w takim układzie.

– Ale widziałaś jak zareagował jak mały mu siadł na ogonie…

– No, a co miał zrobić, opieprzyć go?

– W sumie racja, ale założę się, że coś z tego będzie.

– O ramen u Tanaki’ego?

– Stoi.

– Stoi, to zobaczymy za miesiąc.

– Co tak tu stoicie jak słupy soli, Eriz ogarnij stoliki proszę, Kate poukładaj w lodówce. – James zaśmiał się widząc szydercze uśmieszki swoich pracowników. – Muszę was rozgonić bo zaraz coś kombinujecie, niecnoty.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *