Odcinek 5: Od szakszuki do piwa

Pierwsza noc w nowym mieszkaniu była trudna. Stres przy przeprowadzce, nieprzychylna współlokatorka i nawracające myśli o byłym facecie uniemożliwiały zaśnięcie. Jessie otwarła oczy wraz z pierwszymi promieniami letniego słońca wpadającymi przez okno w miejscu, które ledwie od wczoraj było jej nowym domem. Cisza w pokoju była nieprzyjemna. Brak typowo domowych dźwięków, głośnych rozmów rodziców, które jeszcze niedawno sprawiały, że chciała znaleźć miejsce dla siebie, teraz działał jak silny, nostalgiczny magnes. 

Rozejrzała się ponownie po pokoju, szukając jakiegoś punktu zaczepienia, motywacji by wstać i nie schować się pod kołdrą na cały dzień. Pomieszczenie było schludne, wszystkie rzeczy, które wzięła z domu były rozłożone na półkach i biurku, jednak nic nie wydawało się znajome. Potrzebuję kotwicy. Ten pokój jest… nie “mój”. Został mi jeszcze widok z okna. Jeśli to nie pomoże to… będzie ciężko. Jessie westchnęła i powoli zwlokła się z łóżka. Jednym ruchem otwarła okno na oścież i odetchnęła chłodem poranka. Ku swojej uciesze znalazła mały plus tego “obcego” terenu. Z jej okna widać było ocean. Oparła się łokciami o parapet i patrzyła w dal, obserwując błękitną toń bezkresnej tafli wody. 

Kotwica zadziałała, szczególnie wsparta typową dla miasta kakofonią dźwięków. Szum samochodów, hałas klaksonów i głośne rozmowy przechodniów ugruntowały ją w rzeczywistości. Powróciło myślenie zadaniowe, lęki powoli zaczęły się wycofywać w głębsze odmęty umysłu. One nigdy nie odchodziły w pełni, ale leki pomagały utrzymać je na wodzy, stabilizując świat wokół niej. Teraz nic nie zdawało się być stabilne. Wdech, wstrzymać, wydech, wstrzymać. Powtórzyć. Po trzech cyklach gekonka odsunęła się od okna czując delikatny uśmiech na ustach. 

Pierwsze na liście do zrobienia było śniadanie. W końcu mówią, że przez żołądek do serca. W ten sposób chciała przekonać do siebie swoją dość chłodną współlokatorkę. Dużą ulgę przyniosło znalezienie całego zestawu garnków, schowanych w najdalszych kątach szafek. Żaden z nich nie był używany, dodając tylko do zagadki nawyków żywieniowych Lucy. Dłuższą chwilę zajęło podjęcie decyzji co do ubrań na ten dzień. Stanęło na krótkich spodenkach oraz lekkiej, zwiewnej koszulce w odcieniach mango. Miała większy dekolt więc widać było ramiączka stanika, co dla gekonki było mocno odważnym strojem. Po cichu wyszła z pokoju i udała się prosto do kuchni. Jej spory ogon delikatnie kiwał się na boki, kiedy wyciągała z lodówki wszystko czego potrzebowała do przygotowania szakszuki. 

Daleko jej było do mistrzyni sztuki kulinarnej, jednak w gotowaniu czuła się całkiem pewnie. Spojrzała przez ramię na drzwi Lucy i włączyła radio stojące na kuchennym blacie. Po chwili znalazła stację z lekką muzyką i zajęła się krojeniem warzyw. Piekąca w oczy cebula, soczyście czerwona papryka i dojrzałe, pulchne pomidory zamieniły się w kostkę, która wylądowała na patelni, gdzie czosnek już podsmażał się na maśle klarowanym. Całe mieszkanie zaczęło pachnieć domową kuchnią. Patelnia skwierczała, tak jakby cieszyła się z tego, że znów jest używana. Gekonka delikatnie bujała się na boki, co chwila mieszając potrawę drewnianą łyżką. Następne w kolejce był zioła, gałka muszkatołowa, kumin i spora szczypta pieprzu cayenne. Zapach z kuchni zajmował mieszkanie ze zdwojoną siłą, napędzany ostrością papryczek. Jessie nuciła pod nosem w rytm skocznej muzyki, jednak kiedy nastał kulminacyjny moment, skupiła się w pełni na najważniejszym aspekcie dania. W bogatym w warzywa sosie wydrążyła cztery dołki, po czym szybko wbiła do każdego z nich po jajku. Na patelni wylądowała przykrywka, ogień został zmniejszony. Jessie wykorzystała chwilę czekania by szybko pozmywać. 

Gotowanie było łatwiejszą częścią całego planu. Teraz musiała obudzić Lucy, by podzielić się z nią śniadaniem. Czy powinna to robić? Jak w ogóle się za to zabrać? Zapukać? Zawołać? Jessie nigdy wcześniej nie znalazła się w takiej sytuacji. Jej rozmyślania przerwało syknięcie i przeciągłe ziewnięcie z kanapy, sprawiając, że gekonka aż podskoczyła w zaskoczeniu. Najpierw w polu widzenia pojawiła się fioletowa grzywka, następnie zaspane i niezadowolone oczy oposki.

– Co jest, kurwa… – Warknęła, rozglądając się ospale po mieszkaniu. – A tak. To ty. – Dodała chłodno. – Weź nie budź tak z samego rana, niektórzy próbują się wysp… – Jej naganę przerwał zapach, który z siłą rozpędzonego pociągu przywalił jej w nos. Ten aż zatrząsł się kilkukrotnie, kiedy Lucy zaciągała się aromatyczną wonią jedzenia. Jej mina natychmiast przybrała bardziej przychylnego wyrazu, choć tylko na chwilę. Spojrzała niepewnie w stronę gekonki i przełożyła ramię przez oparcie kanapy. – Co robisz?

– Ja… Przepraszam. Nie chciałam cię obudzić… Znaczy chciałam, ale… No. – Jessie wciąż nie mogła opanować się po zaskakującym odnalezieniu współlokatorki. 

– Do rzeczy, Barbie. – Lucy zaśmiała się z przekąsem, chcąc zakończyć męczarnię gekonki i swoją. Nie mogła bowiem słuchać tego jąkania się. 

– Śniadanie. No i tego… Chcesz może?

– Tego się domyślam. Ale dobra, skoro dają, to biorę. Nie pytam nawet co, bo zjadłabym cokolwiek. – Lucy pokazała kły, gładząc się po płaskim brzuchu. Jej krótka podkoszulka była lekko podniesiona, odsłaniając ciekawy tatuaż ciągnący się przez jej brzuch. Czy ona ma wytatuowane… ślady opon na brzuchu?Jessie zawiesiła wzrok na wzorze zdobiącym ciało oposki. Ta odchrząknęła i podniosła brew.

– Ej Barbie, jak chcesz się pogapić to może chociaż spytaj najpierw, co? Kto by pomyślał, ledwie się wprowadziła i już gapi się na cycki. Swoich ci nie dość? – Lucy powiedziała z pełną powagą i sporą dozą sarkazmu. Widząc jak gekonka wpada w kolejną panikę i zanosi się do serii przeprosin, pokiwała głową. – Barbie, zluzuj poślady. Żartowałam.

Oposka przeskoczyła kanapę i usiadła przy kuchennej wyspie. Po kilku latach życia na gotowych daniach zapach świeżego jedzenia był wręcz dla niej obcy. Przechyliła głowę spoglądając głodnym wzrokiem na stojący przed nią talerz z parującą jeszcze potrawką. W żywych kolorach dominowała soczysta czerwień pomidorów i papryki, z nią zaś kontrastowała biel jajka balansowana przez płynne, pomarańczowe żółtko. Pociągnąwszy nosem wyczuła mocny aromat czosnku i ziół wzmacniany przez umamiczny zapach pomidorów. Lucy zawahała się przez chwilę. Pierwszy raz od dawna jadła coś nie z mikrofalówki i ugotowanego dla niej, może więc jej postępowanie wobec gekonki było zbyt ostre? Zepchnęła przemyślenia na drugi tor, najważniejsze było coś zjeść. Nabrała po trochu wszystkiego na łyżkę i bez zastanowienia wpakowała parującą potrawkę do pyska. Słowem najlepiej oddającym smak było “kojące”. Szybko zaczęła nabierać kolejne porcje szakszuki, jakby nie jadła od roku. Może była to kwestia kaca, a może gekonka potrafiła dobrze gotować, ale nie mogła oderwać się od posiłku. Ogon Lucy szybko kiwał się na boki, a jej różowy nos zaciągał się aromatycznym zapachem dania.

– Mam nadzieję, że ci smakuje. Dawno tego nie robiłam. – Jessie powiedziała delikatnie, choć obserwując jak oposka dosłownie pochłania wszystko z talerza była dobrej myśli.

– No raczej! – Oposka powiedziała z pełną paszczą. Zdała sobie natychmiast sprawę z okazywanego entuzjazmu. Przełknęła i odchrząknęła. – Znaczy. No, nie najgorzej, Barbie. Trochę za mało soli… – Lucy sięgnęła po solniczkę i dosypała teatralnie trochę na prawie pusty talerz. 

– Ummm… Lucy, mogę ci zadać pytanie?

– No, wal. – Oposka odłożyła talerz na bok, jednak co chwila zerkała na pozostawioną na piecu patelnię, zastanawiając się czy nie znalazłaby się dokładka.

– Dlaczego Barbie? Znaczy to nie jest złe, choć wolałabym własne imię. – Końcówka zdania była praktycznie niesłyszalna, Jessie wypowiedziała ją praktycznie szeptem.

– Hmmm. Sprawa jest prosta, robisz wrażenie laleczki. Sukieneczka, makijaż, kapelusz, duże cycki i tyłek. Ale może jest coś więcej w tobie. Szczególnie jeśli miałabyś gotować częściej. – Lucy uśmiechnęła się zadziornie, jeśli miałaby dostawać takie posiłki codziennie to mogłaby przyzwyczaić się do współlokatorki.

– Mogę gotować więcej, ale przy wypłacie, którą mam dostawać…

– Ej, dziunia, ty chyba nie sugerujesz, że mam zamiar żerować na tobie, co? – Lucy podeszła bliżej gekonki, wpatrując się jej w oczy. Jej wibrysy łaskotały policzki Jessie. – Chyba nie robisz ze mnie jakiegoś darmozjada, mam rację? – Głos oposki był chrypliwy i zakrawał o groźny. 

– N…Nie! Skądże znowu! Nigdy! – zarzekała się robiąc krok w tył. Policzki gekonki spłonęły potężnym rumieńcem napędzanym całą karuzelą emocji.

– Nie bój się, tylko się droczę. – zaśmiała się z wrednym uśmiechem. – Ale jesteśmy dogadane. Zostawiaj rachunki, dorzucę się do budżetu po równo. 

Lucy poklepała ramię gekonki i ominęła ją, zmierzając do okna. Po otwarciu go, usiadła na parapecie i zapaliła papierosa.

– Barbie, gdzie ty w ogóle masz pracować?

– W “Czasach Southbay”. Praktykantka dziennikarstwa. – Jessie odparła niepewnie, wciąż zbierając się po zaczepkach współlokatorki.

– Gazeta? Ktoś jeszcze czyta w ogóle gazety? Wszystko jest na necie. 

– Mają również stronę internetową i tam publikują dużo materiałów. 

– A, no dobra. Choć nie wyglądasz na dziennikarkę. Jesteś zbyt… – Lucy zmarszczyła brwi w zamyśleniu przez chwilę. – Tchórzliwa.

Jessie spuściła wzrok i jedynie przytaknęła, nie wiedząc jak odpowiedzieć. Oposka miała sporo racji, jednak nie znała pełnego kontekstu. Nie wiedziała o tym, że marzy o tym od dawna, że każdą wolną chwilę spędzała na pisaniu blogów i artykułów do szkolnych gazetek. Przeczytała niezliczone ilości czasopism, magazynów i wszelakich periodyków. W teorii wiedziała, że może być świetną dziennikarką, w praktyce zaś możliwości były mocno ograniczone przez stany lękowe. 

– To nie do końca tak – wydusiła z siebie praktycznie na siłę. 

– Słuchaj, nie wnikam. Po prostu mówię co widzę. Ale uszy do góry… – Lucy spojrzała na głowę gekonki. W sumie nie była pewna czy pod gęstymi, kasztanowymi lokami w ogóle były jakieś uszy. Zaciągnęła się papierosem i wypuściła dym nosem przez okno. – Na pewno, tego, dasz radę. Czy coś.

– Dziękuję, doceniam bardzo. – Jessie uśmiechnęła się po raz pierwszy do swojej współlokatorki. 

– Ty, dobra, ale to nie znaczy, że cię jakoś lubię. – Lucy wyszczerzyła kły zadziornie. – Choć gotować potrafisz, to to przyznam.

– A ty, czym się w ogóle zajmujesz?

– Widzisz Barbie, ja jestem artystką. Moje dzieła są unikatowe i niepowtarzalne. Ludzie wręcz proszą się by być moim płótnem. – odparła dramatycznym tonem, unosząc dłoń do czoła w teatralnym geście.

– Malujesz obrazy? – Jessie była mocno skonfundowana metaforyczną odpowiedzią.

– Ech, Barbie. Ty to serio ze wsi jesteś, co? Jestem wieszczką tuszu, malarką ciał, zaklinaczką igieł! – Oposka kontynuowała swój występ.

– Igieł? Ach! Jesteś tatuatorką? – Jessie spytała niepewnie.

– Tak. Brawo. Jesteśmy jednym z lepszych lokali w mieście.

– Brzmi super, choć ja nigdy nie myślałam o tatuażu. Ponoć to bardzo boli.

Lucy oparła się o ścianę i wyjrzała za okno na chwilę, po czym wróciła wzrokiem na Jessie. Na jej pysku jednak brakowało typowego dla niej wrednego uśmieszku.

– To zależy. Dla was Łusek, fakt, to bywa bolesne, szczególnie jeśli chcecie coś co wytrzyma wylinkę. Z kolei dla nas Futer to już stricte zależne od sposobu dziarania. Mogą to być igły i regularne golenie futra w tym miejscu, ewentualnie można zrobić to nową metodą znakowania na zimno. Dość ciekawa sprawa, choć nie będę teraz wchodzić w detale, i tak nie masz futra. – Wskazała na swój brzuch i tatuaż wyglądający jak ślad opony. – Na brzuchu mam krótkie  i rzadkie futro więc nie muszę się golić, a bardzo dobrze go widać. – Lucy spojrzała na zegarek, ewidentnie lubiła opowiadać o tym co robiła, jednak było już później niż myślała. – A teraz czas na mnie. Lecę ogarnąć klientkę. Ach i jakie piwo pijesz, Barbie? Owocowe? – spytała z nieukrywanym sarkazmem.

– Ja? Hmmm, jeśli mam wybór to wolę Double IPA albo coś ciemnego, byle nie smakowe. – Odpowiedź gekonki była wręcz refleksyjna.

Lucy zatkało na moment, takiej odpowiedzi się absolutnie nie spodziewała. Gekonka znała się na piwie bardziej niż ona. Lucy nie wiedziała czym jest “dabel ipa”. Dla niej piwo miało procenty i dawało lekkiego kopa. 

– Widzę, że znasz się na rzeczy. To ogarnę coś dobrego jak będę wracać ze studio wieczorem. – Lucy dodała szybko i zebrała się do wyjścia, wolała uniknąć dodatkowych pytań z tematu, w którym była totalnie zielona.

Jessie obserwowała jak współlokatorka wychodzi w pośpiechu, rozmyślając co właśnie zaszło. Czy porzekadło o żołądku i sercach faktycznie działało? Z chęcią przyjęła ten mały sukces i zaczęła zmywać po śniadaniu. W trakcie sprzątania dostała wiadomość od Candy.

“Hej Jessie, masz może ochotę się spotkać? Będę w twojej okolicy dzisiaj i myślałam, że możemy skoczyć na kawkę albo do parku.”

Gekonka uśmiechnęła się szeroko i po umówieniu szczegółów, zajęła się przygotowaniem do wyjścia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *