Wilk patrząc przez okno kawiarni leniwie wycierał blat stołu. Ciepły pomarańcz nieba upstrzony gdzieniegdzie białymi obłokami wprawiał go w stan relaksu. Dzień powoli dobiegał końca i wkrótce będzie trzeba zamykać kawiarnię na noc. Obserwował jeszcze chwilę przechodniów, parę starszych kotowatych idących pod rękę, mieszaną grupę studentów w czarnych ciuchach i wysoką gekonkę o morelowych łuskach w zwiewnej letniej sukience. Czuł się dobrze tam, gdzie właśnie był. Jego lokal, jego małe marzenie, jego kąt na ziemi. Przetarł szybę szmatką, usuwając plamkę z logo jego kawiarni. Ziarenko kawy, z którego wychodzą dwa ogony, jeden jaszczurczy i jeden wilczy, wokół nich nazwa “Blue Tails Coffee”, całe logo zaś wykonane w jasnoniebieskim kolorze.
– James? Ziemia do Jamesa. – Kobiecy głos próbował wybudzić go z melancholijnego letargu. – Ja zacznę już zbierać naczynia i zmywać, co?
– Hmmm? A, tak, tak. Jasne, Kate. – Odparł donośnym tonem, wracając do rzeczywistości. Lisica skinęła głową i rozpoczęła zbieranie naczyń ze stołów.
James rozejrzał się jeszcze po kawiarni. Ostatni goście właśnie płacili za zamówienia i zbierali się do wyjścia. Wilk zwrócił się w ich stronę, gdy stali już przy drzwiach.
– Dziękuję za wizytę i liczę, że zobaczymy się ponownie! – Basowy ton Jamesa roznosił się po całej kawiarni, tak jak i jego wielki i szeroki uśmiech. Kiedy klienci już wyszli, podszedł do drzwi i przekręcił zamek. – Dobra, koniec na dzisiaj. Kate, jak pozmywasz, to jesteś wolna, ja zamknę kasę z Kelti i posprzątam wszystkie stoły.
– Dzięki szefie, od razu idę spać. – Lisica dodała z głośnym ziewnięciem.
– Dziewczyno, ty byś tylko spała. Co ty robisz nocami, że cały dzień jesteś taka śpiąca? – Zapytał rozbawiony.
– No, nadganiam Netflixa! Wiesz, ile seriali mam do obejrzenia? – Kate odparła przejęta ilością zaległości.
– Tylko nie zaśpij na jutro rano, bo Kelti nie jest tak pobłażliwa jak ja…
– Przy mnie spóźnienia są absolutnie nieakceptowalne. Eriz jest zawsze na czas, w przeciwieństwie do waszej dwójki. – Wysoki głos z zaplecza skwitował lisicę i wilka. – Wciąż dziwi mnie jakim cudem to miejsce istniało zanim ja się tutaj pojawiłam. Doprawdy, powinniście zwracać większą uwagę na punktualność i odpowiednio wcześnie chodzić spać.
– Oj szefowo, już nas tak nie strofuj. Kate jest jeszcze młoda, to się chce wyszaleć dziewczyna. A ja, cóż, ja lubię się wylegiwać w łóżku… – James uśmiechnął się głupkowato do niskiej koboldki wychodzącej z zaplecza.
Jej liliowo-różowe łuski i kontrastujące z nimi błękitne włosy tworzyły obraz bardzo uroczej i delikatnej, szczególnie przy jej wzroście sięgającym ledwie metra dwadzieścia i lekko pulchnym ciałku. Jednak charakter Kelti daleko odstawał od jej niewinnego wyglądu. Przeszyła ich wzrokiem i rozejrzała się po lokalu.
– Kate, dokończ zmywanie, moja droga. James, stoły i krzesła, następnie podłogi. Ja zajmę się rozliczeniami. Po ostatnich twoich próbach, dwa dni pracowałam nad przywróceniem ładu w systemie.
– Dobrze, szefowo… – James i Kate odparli w tandemie i wzięli się za robotę.
Kelti zaczęła drukować raporty z kasy i przeglądać lodówki z ciastami.
– Ach, jeszcze jedno. James, czy mógłbyś proszę zostać po zamknięciu? Chciałabym omówić z tobą kilka kwestii biznesowych.
– Spoko, i tak nie mam planów na sobotę wieczór. Trochę to smutne, jak się tak zastanowić. – Wilk podrapał się w tył głowy.
– Prowadzenie własnego biznesu wymaga poświęcenia, Jamesie. Zresztą, cóż lepszego niż omawianie biznesplanu może zajmować sobotni wieczór? – Koboldka skinęła głową z powagą.
Sprzątanie nie trwało długo. James, pomimo sporych rozmiarów, bardzo sprawnie przesuwał się między stołami z mopem. Kate spoglądała na niego z kuchni z niedowierzaniem, wciąż nie pojmując jak ponad dwumetrowy wilk potrafi z taką gracją przemieszczać się po ciasnej przestrzeni kawiarni. Jednak to nie gracja tancerza ściągała uwagę w kierunku właściciela lokalu.
James był jednym z rzadkich przypadków “hybryd”, czyli połączenia dwóch różnych gatunków. W zdecydowanej większości dzieci mieszanej pary dziedziczyły gatunek po matce bez większych zmian, czasem jedynie zyskując unikalne kolory i wzory futra lub łusek. James był jednym z wyjątków od tej reguły. Wzrostem przewyższał średnią wilków, zaś ogon zamiast puchatej kity był masywny, długi i pokryty łuskami w ciemnoniebieskim kolorze. Smocza część jego ciała zdawała się żyć własnym życiem, sunąc za nim po ziemi niczym wąż. Pierwsze spotkania z wilkiem stanowiły dla wielu nie lada niespodziankę. Przeszywający wzrokiem wielkolud z wielkim smoczym ogonem robił wrażenie groźnego, jednak jego donośny i pełen życia głos przełamywał bariery między ludźmi, a nim.
Skończywszy z podłogą, James rzucił okiem do kuchni, gdzie Kate wycierała właśnie dłonie.
– Koniec. To ja będę uciekać, ok?
– Tak tak, leć do domu i odeśpij trochę. W końcu masz całą noc nadganiania seriali. – Wilk wyszczerzył kły w żartobliwym uśmieszku.
– Dokładnie! Dzięki James i do jutra. – Kate zabrała kurtkę z wieszaka i wyszła tylnymi drzwiami.
James przeciągnął się i wrócił w okolice lady, gdzie koboldka kończyła przeliczać pieniądze z kasy. Podszedł do ekspresu i wyjął dwie filiżanki z wieszaka.
– To co, kawa i siadamy do obrad? – Zapytał odwrócony plecami, ukrywając cierpki uśmiech na twarzy.
– Tak, poproszę espresso z sokiem. – Kelti chwyciła zeszyt spod lady i ruszyła w stronę stolika na tyle kawiarni.
James zgodnie z życzeniem przygotował espresso, które następnie wlał do szklanki z sokiem pomarańczowym. Połączenie nie było zbyt popularne ze względu na jego nietypowość, jednak kwaśno-cierpki smak cytrusów dobrze przełamywał gorzki napar oparty na ziarnach o aromacie czekolady i miodu. Dojście do idealnej proporcji, dobranie odpowiedniego soku i ziaren zajęło mu kilka miesięcy. Połączenie znane już było na rynku, jednak James lubił wszystko robić po swojemu, więc i w tym przypadku eksperymentował aż do uzyskania zadowalającej go mieszanki. Dla siebie przygotował proste americano, dobre na wieczorną rozmowę.
– Dobrze, to słucham. Co to za sprawy, które musimy omówić, szefowo? – Spytał biorąc łyk gorącego naparu. Kelti była jego pracownicą, jednak jej charyzma i potężna chęć rozwoju zarówno własnej kariery jak i całego biznesu sprawiła, że szybko została menadżerką lokalu, księgową oraz specjalistką od reklamy.
– Mam kilka punktów do omówienia. – Koboldka otwarła zeszyt i przesunęła palcem po zapisanej w pełni stronie. – Zacznijmy od wyników finansowych. Przychody pozwalają na opłacenie pracowników, czynsz, utrzymanie sprzętu oraz zaopatrzenie towaru wysokiej jakości, jednak…
– Innej opcji nie przewiduję, w przeciwnym razie zamknąłbym od razu. Jakość ziaren jest najważniejsza, choćbym miał pracować za darmo. – James wtrącił, obniżając ton głosu.
– Dobrze, pozwól mi proszę dokończyć. Uważam jednak, że mamy pewne braki w strefie wypieków. Ciasta są dobre, jednak nie dorównują jakości naszej kawy. To niedociągnięcie z kolei wpływa na mniejszą rozpoznawalność lokalu. Dobra kawiarnia powinna zaspokajać zarówno potrzebę kofeiny, jak i częstować ciastem wysokiej klasy.
– No dobra, ale skąd chcemy wziąć lepszy towar? Sprawdziliśmy wszystkie piekarnie w okolicy i ta, z której korzystamy jest najlepsza.
– Zgadzam się. Nie mam konkretnego rozwiązania na chwilę obecną, warto jednak mieć to na uwadze. Po drugie, rozwojowym byłoby również wprowadzenie posiłków na ciepło w kartę. To z kolei wymagałoby zdobycia kuchni oraz zatrudnienia właściwego kucharza. – Kelti wyrecytowała z notatek.
– Ale gdzie? Tutaj już mamy ledwie miejsce żeby się wymijać, a co dopiero wstawiać kuchnię… – Ogon wilka zaczął nerwowo wić się po ziemi, szurając głośno.
– I tutaj przechodzimy do meritum. Przeglądałam różne oferty i znalazłam kilka obiecujących lokali o lepszych warunkach. Wiem, że sytuacja finansowa nie jest wystarczająco dobra by zainwestować odpowiednie fundusze od ręki, jednakże udało mi się znaleźć kilka opcji finansowa…
– Nie. Żadnych kredytów. Żadnych remontów. – James przerwał. Uszy miał położone płasko na głowie, ogon zaś nerwowo łopotał końcówką po ziemi.
– James, posłuchaj mnie, proszę. – Kelti odparła spokojnie, spodziewała się takiej reakcji. Jednak mimo wszystko chciała spróbować.
– Idę zapalić. – Wilk odparł sucho i ruszył w stronę zaplecza. Po wyjściu tylnymi drzwiami, oparł się o ścianę i wyjął papierosy. Odpalił i zaciągnął się głęboko. Wypuszczając dym nosem niemal od razu poczuł wyrzuty sumienia na swoją reakcję wobec propozycji Kelti. Jednak zmiana była jednym z jego największych lęków. Wiele lat zbierał się do otwarcia własnej kawiarni i teraz, kiedy miał już to, o czym marzył, obawiał się podejmować ryzykowne kroki. Sam lokal również stanowił dla niego sporą wartość sentymentalną, to właśnie to miejsce otwierał razem z siostrą.
James zaciągnął się papierosem i spojrzał w górę. Pomarańcz nieba zastępował ciemny granat wieczoru, delikatny chłód znad oceanu drażnił łuski na jego ogonie, który pozostawał w ruchu celem utrzymania temperatury. Cholera… Nie mogę też tak zawsze siedzieć w miejscu. Ale co, jeśli to się nie uda i stracę to wszystko? Nie cierpię zmian, absolutnie ich nie trawię… Wilk czuł się rozdarty wewnętrznie. Kelti już nie po raz pierwszy poruszała temat rozwoju, jednak tym razem czuł, że w jego murze pojawiają się drobne pęknięcia. Dopalił papierosa i rzucił filtr do popielniczki, po czym wrócił do stolika.
– Przepraszam. Musiałem odreagować. – Głos wilka był cichy i spokojny.
– Rozumiem. Nie martw się, spodziewałam się takiej reakcji. Cóż, rozumiem, że temat na chwilę obecną pozostaje zawieszony? – Kelti nie dawała za wygraną. Jej ambicje wykraczały poza ciasny lokal, jednak musiała również podążać za właścicielem całego przybytku.
– Nie do końca. Słuchaj Kelti, ja wiem, że dla ciebie to wszystko to mało. Ale wiesz, że to miejsce jest dla mnie wszystkim i obawiam się ryzyka… Wróćmy do tematu, ale dopiero jak znajdziemy odpowiednią cukiernię albo cukiernika i rozkręcimy trochę bardziej uwagę wokół siebie. Póki co nie pękamy w szwach i możemy jeszcze podziałać z tym co mamy, dobrze? – Wilk spojrzał w złoto-fioletowe oczy koboldki z nadzieją na zrozumienie jego lęków. Kelti podrapała się po podbródku, pozostając przed dłuższą chwilę w milczeniu.
– Dobrze, niech i tak będzie. Ale pod jednym warunkiem. To TY znajdziesz odpowiednią osobę lub firmę do tego. – Koboldka dorównała głębią spojrzenia w zielone oczy wilka.
– Przyjmuję warunki. Czy mamy jeszcze coś do omówienia? Bo myślałem, że moglibyśmy skoczyć na jakieś piwo… – James uśmiechnął się szeroko, starając się odepchnąć swoje przemyślenia na potem.
– A może… Zostaniemy jeszcze chwilę i zaczniemy księgować już faktury z tego miesiąca? – Kelti nie pozostała dłużna, uśmiechając się delikatnie i tym samym potęgując urok małej koboldki.
– Ech, no dobra… Niech ci będzie. – James westchnął, przewracając oczami.
– Yip! – Kelti wydała z siebie typowo koboldzi okrzyk radości, szybko zakrywając pyszczek dłońmi. – NIC NIE SŁYSZAŁEŚ. – Syknęła w stronę Jamesa.
– Nic a nic, szefowo. – Ten skwitował to gromkim śmiechem.

Dodaj komentarz